Dzisiaj swój koniec świata przeżyła Skodzina.
Silnik 1.9TDI 90ps jest nie do zarżnięcia, ale nawet najlepszy silnik nie pojedzie jak..nie dostanie paliwa.
Uruchamiam rano mojego potwora - wszystko jakoś inaczej. Silnik pracuje jak moje stare 2.5DI V6 na wolnych obrotach, czyli jak ciągnik. Ale nic to, trzeba jechać na budowę, w końcu to jest 1.9TDI nie do zarżnięcia. Po drodze jakoś się uspokoiło, tylko że dojeżdżając do krzyżówki 300 metrów od budowy czuję że Skodzina traci wigor. Coś mało mocy pod nogą, jakby tryb awaryjny? Ale nic to, to jest 1.9TDI. Trzeba jechać.
Dojeżdżam do skrzyżowania, sprzęgło wbite i..co to? Zapaliły się kontrolki, kierownica jakoś zaczęła ciężko chodzi. 1.9TDI na pompie wtryskowej umarło ["]. No to dawaj rozrusznik raz i drugi. Nic z tego, 1.9TDI nie żyje. Chwila zastanowienia - co robić? Do budowy 300 metrów,do domu z 4 kilometry. Zwyciężyła wersja fitiness czyli awaryjne, kluczyk w stacyjce i pcham truposza 1.9TDI na budowę.
Na budowie zonk, bo chcę wjechać na posesję [chałupa już stoi]. Ale tam jest pod górkę, a ja mam trupa 1.9TDI
Ale nic to, przypomniałem sobie jak w martwym ciągu podnosiłem 200kg w pozycji klasycznej więc mocno się zaparłem i po 10 minutach pocenia się, kręcenia kierownicą i zaciągania ręcznego - żeby się rzęch nie skulał z górki - Skodzina stanęła tam, gdzie trzeba. Następnie maska w górę i rzut oka na wężyk wychodzący z filtra paliwa. A tam zonk, paliwa nie ma. Jest powietrze. Aha! Zapchał się filtr [55zł] lub padła pompa wtryskowa [2 000zł]. Ta druga opcja to piękny prezent pod choinkę.
Telefon do ręki i dzwonię do mechanika.
Skończyło się rozebraniem smoka w zbiorniku paliwa i oczyszczeniem zaworku. Coś go przytkało i paliwo nie szło do silnika, mimo że pompa wtryskowa ssała jak młoda dama z leśnego duktu