wczoraj przeżyłem historię której przysłowiowa blondynka (bez urazy oczywiście
) z pewnością by się nie powstydziła.
Podjeżdżam wieczorkiem na BP aby łyknąć nieco gazoliny (BTW cena skoczyła nagle do 2.09 PLN
) Wołam obsługę, proszę do pełna i wchodzę inside bo zimno na dworze. Obsługant zatankował, wrócił, skasował nalezność, mówię dobranoc i wychodzę. Wsiadam do wozu i spokojnie opuszczam stację. Przede mną krótka 10 kilometrowa trasa. Po paru chwilach zauważam że jadący za mną z wściekłością mrugają swiatlami - myslę sobie pewnie siadły światła. Ale nic to, skoro jeszcze mnie widzą to ok, dojadę do końca i potem sprawdzę o co chodzi. W połowie drogi jednak natarczywość migającego wzbudzila mój niepokój, więc w dogodnym miejscu zatrzymuję się i wychodzę sprawdzić przyczynę zamieszania. Kopara opadła mi na buty - za autem ciągnę 3 metrowy wąż gazowy który ciągle tkwi we wlewie gazu
Gość po zatankowaniu zapomniał go wyjąć
Po niedudanej próbie odłaczenia węża (jakoś nie chiał wyleźć z gniazdka
) końcówkę pakuje do bagażownika i wracam na stację, gdzie facet wita mnie niemalże ze łzami w oczach. Oczywiście nie miał zapasu więc przez ok. 30 minut BP nie sprzedawało gazu a gość już się zastanawiał skąd wziąć 2000 pln na pokrycie straty węża.
Nie ma h$$a, od dziś po każdym tankowaniu sprawdzam czy zostałem dobrze odłączony