Rodzynek wrzucił fotki z budowy instalacji elektrycznej, to i jak się pochwalę
U nas przeróbka była na mniejszą skalę - skrzynka, nowa instalacja do gniazdek, nowe gniazdka. Ze starej instalacji zostały tylko kable do światła.
Tak było... Widać starą skrzynkę i gniazdko elektryczne. Gniazdko lubiło płatać figle. Podłączamy odkurzacz - działa. Ciągniesz za odkurzacz, kabel się napręży - nie działa. Kopniesz lub pociągniesz za kabel - znowu działa. Nie wiem czego kiedyś używano, ale gniazdka do ściany były przyklejone na jakiś klej lub żywicę. Młotkiem i śrubokrętem musiałem to badziewie ze ściany ściągać. Lekko nie było.
Łączenie kabli to fizyka, plus, minus i uziemienie. Jak coś źle połączysz ratują nas bezpieczniki. Sęk w tym, że u nas były stare ceramiczne i nie ratowały...
Znalazłem fachowca, który ogarną temat perfekcyjnie. Zamontował skrzynkę i podłączył uziemienie. Na zdjęciu jeszcze wersja partyzancka. Remont ciągnął się i ciągnął, a prąd był potrzebny.
Położyłem 2 nowe obwody. Jakoś musiałem przenieść kable do 2 pokoju. Były 2 opcje - kuć podłogę (płytki) lub sufit. Kątówka, tarcza diamentowa, drabina i kabel poleciał sufitem.
Nowe tynki, zdjęcia Bąbelka i może być. Spokojniej podłączam wtyczkę do gniazdka.
Bezpieczniki były nudne, prawie żadnych "przygód". Na zdjęciu widać ścianę i drzwi do łazienki. W łazience były 2 gniazdka, oba bez uziemienia.
Kiedyś kopnął mnie prąd z pralki. Wolałbym tego 2 raz nie doświadczyć. Zapadła decyzja - przerabiamy wszystkie gniazdka na nowe z uziemieniem. Przygotowałem gniazdka w łazience.
Pierwszy problem: jak przeprowadzić nowe kable. Kucie płytek odpada.
Rozwiązanie: kable przez ścianę, do przedpokoju i do górnej puszki.
Wcześniej napisałem, że bezpieczniki były nudne, ale przynajmniej skuteczne. Kable postanowiłem poprowadzić w kształcie litery "L". Niestety okazało się, że po drodze trafiłem na jakieś grube, główne przewody elektryczne mieszkania. Pierwszy raz jak na nie trafiłem podkuwając ścianę zadziałał bezpiecznik. Światło zgasło, nastała cisza. Coś mnie wcześniej podkusiło i miałem pod ręką latarkę, tak na wszelki wypadek
Włączyłem bezpiecznik automatyczny i ognia na ścianę.
Pamiętajcie... przecięty przewód elektryczny cały czas jest przecięty. Próba jego ominięcia ponownie spowodowała spięcie. Tym razem wywaliło bezpiecznik na klatce schodowej.
Problem: jak się dobrać do pionu elektrycznego/komunikacyjnego
Rozwiązanie: kombinerki i brutalna siła.
Kolejny problem: Wywaliło stary ceramiczny bezpiecznik wypełniony piaskiem.
Rozwiązanie: Pamiętam jak kiedyś tato naprawiał wywalone bezpieczniki - gazeta, wysypanie zawartości bezpiecznika, wybranie resztek drucików i wstawienie grubszego. Niby prosta sprawa. Ale gdzie znajdę cienki miedziany drut ok 20 wieczorem? Przewód wyciągnięty z kabla elektrycznego był za gruby, nie dało się skręcić bezpiecznika. W takich momentach pomaga browar (nie pamiętam czy miałem), albo przynajmniej herbata. Sposobem na problem z bezpiecznikiem okazał się kabel od kablówki. Następnego dnia kupiłem bezpiecznik automatyczny, zadziałał jeszcze parę razy nim poskładałem wszystko do kupy
.
Kable położone, czas usunąć ślady zbrodni.
W dużym pokoju miałem 2 ściany nośne. na każdej musiałem wykuć puszki na nowe gniazdka. Makita, koronka i ognia. W wersji "bez problemów", 3-6 minut i otwór gotowy. Sęk w tym, że ściany nośne są mocno zbrojone i tylko 2x nie trafiłem w zbrojenie. Pozostałe gniazdka wymagały wiele wytrzymałości... Wyglądało to mniej więcej tak:
- o, dobrze idzie, może mam szczęście,
- coś nie idzie dalej,
- zaglądamy pod koronkę, a to znowu "drucik".
Początkowo próbowałem z tym walczyć przecinakiem, wiertlami do metalu, itp. Nie warto. Później dałem sobie spokój, po prostu czekałem, aż koronka rozklepie drut. Po całym remoncie z koronki wypadły tylko 2 zęby. Wg mnie to bardzo dobry wynik biorąc pod uwagę, że to jakiś budżetowy sprzęt z marketu budowlanego. Zazwyczaj trafiałem w zbrojenie poziome, chyba drut 6mm. Raz trafiłem na coś grubego, na oko 10mm nieżebrowanego. 15 minut walki i dziura gotowa. Momentami wiertarka była tak gorąca, że odkładałem ją na balkon do szybszego stygnięcia.
Jeden z "drucików" zostawiłem na pamiątkę. Nie wiem jakie trzeba mieć szczęście/pecha, aby trafić na zbrojenie bokiem koronki.
Gniazdka w dużym pokoju były ciężkim tematem - przeprowadzenie kabli na drugą stronę w ścianie nośnej, uziemienie, wszechobecne zbrojenie, ale się udało. Kuchnia to inna bajka. Nie wiem jak ktoś mógł tam mieszkać mając 2 gniazdka na ścianie przy przejściu. Do jednego podłączona lodówka, a reszta na przedłużaczach... Piekarnik jest gazowo-elektryczny, nie wiem jak można używać termoobiegu na przedłużaczach przez lata. Zapadła decyzja: wywalamy stare gniazdka i wstawiamy nowe w wygodniejszych miejscach.
Jak już coś robić to z rozmachem. Jeśli uważałem, że gniazdka mogą się przydać to wstawiałem na zapas. Potrójne zastąpiło stare pojedyncze.
Stara myśl techniczna chyba nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Myślicie, że ściany z karton gipsu to nowość. Nie prawda, takie ścianki były już dawno. Karton-gips, tektura w kształcie plastra miodu w środku i karton-gips z drugiej strony. Na początku wyrywałem dziurę pod przewód kombinerkami, później dałem sobie spokój. Kątówka, diament i gotowe w kilka minut. Wadą rozwiązania był pył w każdym zakamarku mieszkania. Mówi się trudno, liczy się główny cel.
Z drugiej strony było trudniej - gipsowa działowa i nośna z wielkiej płyty.
Zaplanowałem na gorze gniazdko pod przyszły okap, na dole gniazdko na kuchenkę i przyszłą zmywarkę. Z gniazdkiem pod zmywarkę nie trafiłem. Później musiałem je przesunąć.
Jak się szlachta bawi, koszty się nie liczą. Nie po to przerabiam wszystko, aby później bawić się w przedłużacze czy sroki w gniazdkach. Może czajnik dorobi się kiedyś elektrycznych kolegów - 4 gniazdka starczą z zapasem. Poleciało kilka płytek i wiele przekleństw. 4 otwory w ścianie nośnej to nie był dobry pomysł. Koronka wycina okrągłe otwory, a puszka była owalna. Kształt poprawiałem makitą z różnymi końcówkami. Na koniec okazało się, że wszystko jest lekko przekrzywione. Trochę naciągnąłem ramką od gniazdek, prawie nie widać.
Od tego gniazdka zaczęło się przyklejanie płytek w różnych kolorach. Oryginalnych nie dało się dostać, a "podobne" wyglądały lipnie.
Na koniec kilka złotych myśli i rad:
1. Oklejenie drzwi folią, szczelnie taśmą, itp. NIC NIE DAJE. Pył i tak się dostanie. A jak już będziesz pewien, że zalepiłeś wszystkie dziury okaże się, ze akurat w tym pokoju są Twoje ubrania lub potrzebne narzędzia... zawsze wiatr w oczy
2. Jeśli nie masz wszystkich potrzebnych narzędzi i materiałów, plus czegoś na czarną godzinę (np latarkę jeśli bawisz się w domorosłego elektryka) NIE ZABIERAJ SIĘ ZA ROBOTĘ.
Na zdjęciach lista Twoich najlepszych remontowych przyjaciół:
- młoto-wiertarka,
- duży zestaw wierteł (beton, metal, drewno),
- kątówka,
- długi przedłużacz,
- metrowa poziomica,
- składana drabina,
- nożyk do papieru + zapasowe ostrza.
3. Biała farba zakryje każdy inny kolor, ale prawdopodobnie będziesz musiał malować kilka razy. Jeśli będziesz nakładał 3 warstwę farby, a jeszcze nawet pierwsza nie wyschła - BĘDZIE ODPADAĆ I ZOSTAWAĆ NA WAŁU. Ogrzewanie farelką nie przyśpieszy schnięcia.
Poprzedni mieszkańcy mieli dziwne poczucie smaku/stylu. Ściany były w kolorze "meksykańskie chili", jakby ktoś czerwoną cegłę rozpylił na ścianie. Sufit o jakieś 2 odcienie jaśniejszy. Masakra. 3-4 białej farby i udało się zabić ceglany kolor.
Koniec żartów. Następne fotostory będzie z naprawy zawieszenia pneumatycznego w zielone skarbonce