Jako że bezsensowne kręcenie bączków na placu jakoś nam sie przejadło, postanowiliśmy zabrać się za siebie i wziąć udział w szkoleniu techniki jazdy.
Po wczorajszym dniu, w całości spędzonym na torze jestem pod ogromnym wrażeniem takiego szkolenia. Zawsze zastanawiałem się po co większość kursów odbywa się w dwóch stopniach... A to dlatego, że:
I stopień to tak naprwadę nic innego, jak nauka jak porządnie ustawić fotel, zapiąć pasy, ustawić kierownice. Nawet nie myślałem jak prawidłowa pozycja za kierą może pomóc prowadzić auto, szczególnie w poślizgu lub innej "awaryjnej" sytuacji, kiedy wyczucie wozu jest kwestią kluczową
większość natomiast czasu na I stopniu, to walka z własnymi przyzwyczajeniami i nawykami, zazwyczaj błędnymi. Kręcenie kierownicą, trzymanie kierownicy, dodawanie gazu, hamowanie- przecież już tyle jeździmy i dobrze wiemy jak to robić. I weź teraz posłuchaj gościa, który każe Ci zrobić coś inaczej, czasem wbrew Twojej logice
II stopień to już więcej szybkości, manewrów, poślizgów, nauki zachowania auta z sytuacjach ekstremalnych. I zazwyczaj refleksja: "O k..., przecież ten sam slalom przejechany wg wskazówek przejeżdżam płynniej, lepiej i szybciej!!"
Generalnie naprawdę polecam takie szkolenie wszystkich jeżdżącym autem- bez wyjątku czy quattro czy ośka, czy szybciej czy wolniej. Bo gdzie indziej samemu przekonasz się, że tzn "test łosia" przejechany z prędkością 50 km/h to prawie bułka z masłem, natomiast przy 60 km/h to już niezła walka z wozem, wymagająca opanowania i odpowiednich reakcji...
Się rozpisałem, ale jeszcze raz: jestem pod ogromnym wrażeniem odbytych szkoleń i uważam, że chociaż moje umiejętności nadal są dalekie od idealnych, to jednak nauczyłem się wiele o moim samochodzie i jego reakcjach na różne moje z nim zabiegi
Niech chociaż raz się to przyda w sytuacji kryzysowej na drodze...